poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział 28

- Mamuś, co dzisiaj na obiad?! - krzyknęłam zza ściany.
- Naleśniki kochanie, Franek wczoraj mnie błagał żebym w końcu je zrobiła. - odpowiedziała uśmiechając się do mnie.
- Mamo, ale ... - urwałam z powodu braku odwagi.
- On na prawdę wczoraj tu był, widziałam go - zaczęła się tłumaczyć, a po jej policzkach powoli zaczęły lecieć pojedyncze łzy.
- Jemu już jest dobrze, nie cierpi. - próbowałam ją pocieszyć i mocno przytuliłam czując uścisk w przełyku. 
Zjadłyśmy naleśniki oglądając jakiś dramat w telewizji. Pogoda się chmurzyła, a z nieba zaczęły spadać ogromne krople deszczu wraz z porywistym wiatrem.
- To Twoja wina - Mama popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
- Proszę nie mów tak - nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą usłyszałam.
- Gdyby nie ty, dalej bym miała swojego rodzonego syna. - dodała sprawiając mi tym ogromne ukłucie w klatce.
- Dlaczego tak mówisz? - spytałam przez łzy.
- Bo taka jest prawda. - nagle poczułam wiatr przeszywający cały dom, nad nami zamiast sufitu, czy dachu kłębiły się czarne chmury tworząc wirujący okrąg. Wszystko w okół zmieniało barwę na czarną, starą, przegnitą. Coraz bardziej dało się usłyszeć w oddali wołający głos.


- Nina nie udawaj - ujrzałam tuż przed sobą Tomlinsona i jego zgryźliwy uśmiech.
- Idź sobie - warknęłam i odwróciłam się na drugi bok.
Znowu znajdowałam się w tym przeklętym pokoju z łóżkiem. Nic już dla mnie nie miało większego znaczenia. Chciałam sobie ulżyć, niestety ponownie wróciłam do rzeczywistości, czyli swojego beznadziejnego życia.
- A nie mówiłem, że jeszcze będziesz spragniona śmierci. - dodał wstając i podchodząc do okna.
- Zamknij się - syknęłam kuląc kolana pod brodę i zatapiając się w morzu łez.
- Ciekaw jestem co Mario przygotuje na finał, w końcu już jutro Twoje siedemnaste urodziny! - krzyknął uradowany pocierając dłoń o dłoń, a następnie usiadł przy biórku notując coś w zeszycie.
Fantastycznie, tak czy siak umrę, ale gdybym to zrobiła już pół roku temu, Franek na pewno by dalej żył. Zaraz potem ponownie kolejne łzy poleciały z kącików moich oczu. Jedyne co mnie w jakiś sposób uradowało to wiadomość o jutrzejszej śmierci. O odczuciu ulgi zarówno zewnętrznej jak i wewnętrznej, o spotkaniu z tatą, Frankiem i biologiczną rodziną, o bezgranicznym szczęściu i radości. Zaraz, co ja mówię, mi nie będzie to dane, zasłużyłam sobie tak na prawdę na wieczną karę, tyle niewinnych ludzi musiało umrzeć przeze mnie.
- Widzę, że chyba trzeba Cię trochę rozpromienić. - zachichotał Louis wisząc nade tuż nade mną.
- Złaź ze mnie, albo pożałujesz. - warknęłam nawet na niego nie patrząc.
- Nie sądzisz, że trzeba by było to powtórzyć? Tak na zakończenie naszej znajomości. - wyszeptał do mojego ucha, na co momentalnie uderzyłam go z całej siły pięścią w głowę.
- Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz... - urwałam, bo właśnie przytkał mi dłonią usta.
- W takim razie przyjmuję to jako godne mnie wyzwanie. - powiedział łaskocząc swoim oddechem moją szyję.


***


Wyjrzałam przez okno, dzień zapowiadał się ponury, jednak żadna kropla z nieba nie zapowiadała opadów. Byłam sama,a co dziwnejsze drzwi na korytarz były otwarte na ościesz, przez co mogłam swobodnie stąd wyjść. Zeszłam cichym krokiem na dół wchodząc do przestronnego salonu połączonego z kuchnią i głównym wejściem. Zauważyłam siedzącego na kanapie Mario wraz Kol'em, którzy oglądali zafascynowani mecz piłki nożnej. Stanęłam w miejscu nie wiedząc co dalej zrobić, jeśli spróbuje uciec to ponownie spowoduję tym śmierć niewinnych ludzi, a jeśli zostanę, życie utracę tylko ja. Nie mogę zrobić tego Marcie, mamie, Robertowi i Igorowi. Muszę mieć pewność, że od dzisiaj bedą oni wolni i bezpieczni.
Delikatnie z powrotem wyszłam na górę i na wprost przez pokój do łazienki. Zamknęłam się od środka i weszłam pod prysznic. Przydałoby się chociaż umyć w dzien własnej śmierci, żeby gleba przy tym nie ucierpiała. Ubrałam ponownie stare, podarte i brudne ciuchy rozpuściłam włosy sięgające mi już prawie do pasa i wyszłam z pokoju.
- Idziemy księżniczko - wyszeptał Mario chwytając mnie pod kolana i łopatki. W całym domu nie było już nikogo oprócz nas. Powoli zapadał zmrok zarówno jak i na zewnątrz. Dodatkowo towarzyszył nam nieprzyjemny chłodny wiatr. Mario usadził mnie ostrożnie na przednim siedzeniu w samochodzie stojącym tuż przed wejściem do domu, porządnie przy tym zapinając pasy bezpieczeństwa. Sam również zrobił to samo siadając za kierownicą. Nie miałam ochoty nic mówić, a tym bardziej o cokolwiek pytać. Miałam świadomość, że to już koniec i innego scenariuszu dla mnie nie będzie. Wraz z kolejnymi pokonywanymi kilometrami samochodu wspominałam sobie najulotniejsze i najpiękniejsze chwile swojego życia. Nie było ich za wiele, ale łzy szczęścia mamy kiedy moja operacja się udała, ostatnie wakacje z tatą spędzone nad morzem, chwile spędzone z Bartkiem, Martą, no i oczywiście osoby o których raczej nie zapomnę, Robert i Igor. Wiem, kim są i robią innym, jednak podświadomość podpowiada mi, że mają dobre serca i nie chcą robić innym krzywdy. W końcu pomagali mi przez ten cały czas zupełnie bezinteresownie, a przynajmniej taką mam nadzieję. Nagle wybudziłam się z myśli wspomnień słysząc gaszący się silnik samochodu. Mario zaparkował go w samym środku lasu, nawet nie chcę wiedzieć jakim sposobem tu dojechaliśmy, bo z żadnej strony nie było ani jednej, malutkiej ścieżki. Gotze wysiadł, a następnie mnie samą postawił na nogi tuż obok siebie. Chwycił mnie za rękę i mocno pociągnął przed siebie. Cała ta sytuacja doprowadzała moje serce do szaleńczego rytmu, czułam jakby zaraz miało mi je wyskoczyć, z każdym krokiem i podknięciem uświadamiałam sobie jaka jestem bezradna. Niebo było już całe granatowe, a tylko gdzie niegdzie rozświetlały go gwiazdy wraz z rogalikowatym księżycem.
- No w końcu, już myśleliśmy, że nie dotrzecie - parsknął Kol. Weszliśmy na nieco większe wzgórze za którym znajdował się stary i opuszczony dom, przed nim rozrysowany na czarno węglem po trawie ogromny okrąg, a wokół niego zebrani wszyscy pierwsi wraz z Louis'em. Las, dom, pierwsi, moje urodziny i noc dawały mi do świadomości zakończenie mojego życia. Dopiero teraz tak na prawdę dotarło do mnie co się zaraz stanie. Mario pospiesznie popchał mnie na sam środek koła, a następnie ustawił się tuż obok swoich braci.
- Niech się zacznie - Gotze wyszczerzył do mnie swój uśmiech i zamknął oczy. Nagle poczułam instykt, zapomniałam o wszystkim, o czym myślałam już od tak dawna, o dobru dla innych. Odezwała się we mnie walka o życie. Widząc jak wszyscy zamykają oczy wokół mnie ruszyłam do biegu przed siebie z nadzieją, że nikt tego nie zauważy. Niestety tuż przed krawędzią koła zatrzymał mnie Louis szybko zapalając ogień rozprzestrzeniający się po rozrysowanych liniach. Byłam uwięziona sama ze sobą w kole. Pierwsi ani drgnęli, słyszałam tylko co jakiś czas jakieś szepty zupełnie dla mnie nie zrozumiałe. Poczułam spinające się wszystkie moje mięśnie i lecące łzy. W pewnym momencie zauważyłam, że w jednym miejscu ogień wygasa otwierając mi drogę ucieczki. Ruszyłam w tym kierunku szybkim krokiem, jednak uniemożliwił mi to tym razem Mario. Szedł prosto w moją stroną zmuszając mnie do wycofania się w sam środek okręgu. Tuż za nim kiedy już stał koło mnie ogień ponownie urusł w siłę zanikając dawniej utworzoną lukę.
- Dobranoc aniele - wyszeptał mi do ucha, tym samym powodując ogromną falę dreszczy przebiegającyh po moim ciele.
Przywarł moim ciałem mocno do swojego przjeżdżając lewą ręką od pasa przez obojczyk, szyję i kończąc na policzku. Delikatnie starł swoimi ustami moje łzy nie spuszczając wzroku z moich oczu. Poczułam jak cała drżę ze strachu, jak krew powoli przestaje dopływać mi do kóńczyn. Mario momentalnie wgryzł się w moją szyję przez co poczułam jej rozerwanie. Wysysał czerwoną ciecz bez tchu, a ja powoli odpływałam w białą mgłę. Tracąc panowanie nad swoim ciałem, oderwałam się od niego teraz już wszystko widząc z górnej perspektywy.
Nagle cały świat zniknął przez przysłaniające i coraz bardziej jaskrawe białe światło, które ciągnęło do siebie niewyobrażalnie silną mocą. Pragnęłam zrobić krok bliżej w jego kierunku jednak nagle poczułam dzielącą mnie od niego niewidoczną ścianę.
- Czyli nie zasłużyłam sobie jednak na wypoczynek - burknęłam pod nosem. Wszystko w okół zaczęło zmieniać barwę z jasnej na przytłaczającą czerń. Bałam się tego co może się za chwilę wydarzyć, ale czy rzeczywiście zasługuję na wieczne potępienie?
Kątem oka dostrzegłam jasnowłosą dziewczynę, dzięki czemu poczułam lekką ulgę wiedząc, że jednak nie jestem tu zupełnie sama. Jednak szybko uśmiech zniknął z mojej twarzy dostrzegając kim jest ta osoba.
- Marta?! - spytałam czując ogromny ucisk w klatce.
- Nie martw się, robię to dla Ciebie. - uśmiechnęła się delikatnie podchodząc do mnie bliżej.
- Ale dlaczego? - wybuchłam płaczem nie wiedząc co się dzieje i dlaczego akurat ona musiała umrzeć.
- Będzie dobrze, tylko mi zaufaj. Znaleźliśmy pewne wyjście z Igorem i Robertem. - powiedziała na co ja uniosłam jedną brew. - Odkryliśmy, że jest pewna luka w naturze, Twoja kuzynka, to znaczy Kornelia jest czarownicą i znalazła zaklęcie na to abyś mogła wrócić do świata żywych.- dodała czekając na moją reakcję.
- Jak to Kornelia? Kuzynka?! Nie ważne, co ty masz z tym wspólnego i dlaczego tu jesteś?! - spytałam w jeszcze większej histerii.
- Tak wiem nie damy Ci spokojnie odpocząć jeszcze w niebie, wszyscy musieliśmy znaleźć jakiś sposób. Ale przejdźmy do wyjaśnień, ktoś musiał za Ciebie oddać swoje życie, abyś mogła wrócić. - odpowiedziała.
- Nie wierzę, tym kimś jesteś ty? - stałam nie wierząc w to widzę i słyszę.
- Za bardzo Cię kocham, jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie mogłam postąpić inaczej. - wytłumaczyła.
- I dlatego teraz ty umarłaś, a ja muszę tam wrócić? - czułam jak narasta we mnie gniew, gniew na samą siebie za to wszystko.
- Nie do końca - dodała. - Przed śmiercią wypiłam dużą ilośc krwi Roberta więc .. -urwała.
- Zostaniesz wampirem - dokończyłam za nią. Nagle poczułam jak coś ściąga mnie mocno w dół przez co straciłam zupełnie z widoku Martę. To nie tak wszystko miało się skończyć. To ona miała w pełni żyć i cieszyć się światem, a nie ja. Ja miałam umrzeć, aby już nikomu nie zagrażać i nie stwarzać kłopotów.
Cały obraz przed oczami migotał mi w różnych kolorach tęczy. Momentalnie poczułam ostry, przeszywający ból całe moje ciało. Leżałam na czymś twardym i ostrym.
- Igor. - Wypowiedziałam jego imię prawie szeptem, widząc już uśmiech odsłaniający śnieżno - białe zęby i czując jego dotyk na moim policzku.




Koniec "Części II"





Strasznie Was przepraszam za to lekkie spóźnienie i zachęcam do czytania "Części III" już wkrótce! :)
P.s. Dziękuję wszystkim za komentarze i za czytanie, pamietajcie bez Was to nie ma sensu.




Prolog / Zapowiedź "Części III" - 01.07. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz