niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 8

Tak, dzisiaj wypad na Kraków. Wstałam o 7.40, odsłoniłam rolety i ujrzałam piękne rozświetlone po całym niebie słońce.
- Od razu chce się żyć - powiedziałam do siebie uśmiechnięta.
Wzięłam telefon do ręki i wyszukałam numer Marty.
- Gotowa ? - spytałam.
- Właśnie podchodzę pod przystanek - odpowiedziała dysząc.
- Co ty już? Ja jeszcze w domu jestem. - powiedziałam.
- Nawet nie żartuj. - powiedziała załamanym głosem.
- Mówię serio, dopiero wstałam. - odpowiedziałam.
- Powiedz mi chociaż, że mama Cię podwiezie - dodała.
- Podwiezie. Dobra to schodzę już, szybko coś z sobą zrobię i jadę do Ciebie - powiedziałam.
Rozłączyłam się i zeszłam na dół. Tak bardzo pragnęłam o tym wszystkim co ostatnio się wydarzyło opowiedzieć Marcie. Nie chciałam się z tym męczyć sama, jednak wiem, że mogłoby to spowodować jeszcze wieksze kłopoty dla moich bliskich. Niestety nie mogłam ich w to wtajemniczać. Nigdy nie okłamywałam ani Marty, ani mojej mamy, zawsze byłyśmy sobie bardzo bliskie.
- Już jedziemy? - spytała mama stojąc przed drzwiami frontowymi i wymachując kluczykami od samochodu.
- Jedziemy - odpowiedziałam.
Wsiadłyśmy do naszego niebieskiego autka. Mama przekręciła kluczyk, radio zaczęło odtwarzać piosenkę "Horchata" Vampire Weekend. Podjeżdżałyśmy już pod główny dworzec. Dostrzegłam na drugim końcu Martę, przytupującą nerwowo nogą.
- Dzięki i do wieczora - przybiłam mamie piątkę i wysiadłam.
- Miłej zabawy  uważaj na siebie - krzyknęła za mną i odjechała.

***

Pogoda była przepiękna. Słońce grzało, a my szukałyśmy chociaż kawałka cienia. Postanowiłyśmy usiąść sobie na ławce w rynku krakowskim. Jak zwykle przechodziło tamtędy mnóstwo zabieganych ludzi i turystów robiących sobie milion zdjęć.
- Masz ochotę na coś zimnego? - spytała Marta.
- Co masz na myśli? - zapytałam.
- Głównie rzecz biorąc, loda. - odpowiedziała uśmiechając się lekko.
- Właśnie myślałam o tym samym, co powiesz na ręczny wyrób, a gałka za jedyne 2 zł. - uśmiechnęłam się wskazując palcem na drogę prowadzącą do kawiarni.
- Haha, widzę, że ty tu obeznana jesteś. No dobra chodzmy. - powiedziała już wstając.
Przy rynku na ulicy Floriańskiej znajdowała się niewielka kawiarnia "Wella". Jedną z jej charakterystycznych cech była kilometrowa kolejka do kasy ciągnąca się wzdłuż ulicy. Z wielkim trudem ustawiłyśmy się w niej, a na dodatek w samym słońcu.
- O matko co to jest? - zapytała zszokowana Marta.
- Kolejka, Marta kolejka - ponownie się uśmiechnęłam.
- Nie bądż dowcipna, to jakaś masakra - powiedziała załamana.
Stałyśmy tak przez chwilę milcząc dopóki coś mną nie wzdrygnęło.
- Marta?! - Zapytałam robiąc wielkie oczy.
- Co ? - popatrzyła się na mnie zdziwiona widząc jak bardzo rozszerzyłam oczy.
- Czy przypadkiem tam nie idzie Louis Tomlinson? - zapytałam wskazując jej kierunek podbrudkiem.
- Gdzie?! Co ty zwariowałaś? - spytała cała oszołomiona rozglądając się to w lewo, to w prawo.
Nagle chłopak zniknął, nie wiadomo gdzie rozpłynął się w tłumie.
- Marta on tam był - powiedziałam stanowczo wiedząc co mówię.
- Przegrzało Ci głowę. W życiu Tomlinson nie odwiedziłby Polski, a nawet jeśli to wiedziałabym o tym wcześniej. Nic o tym nie pisali. - popatrzyła się na mnię badawczo przykładając rękę do mojego czoła w celu sprawdzenia, czy aby na pewno nie mam temperatury.

Kiedy kupiłyśmy już lody postanowiłyśmy się przejść nad Wisłę. Niebo było przejrzyste, a słońce dalej przypiekało. Ludze byli spragnieni chociaż maleńkiego podwiewu wiatru. Nie można było im się dziwić, w końcu listopad wszyscy w grubych swetrach i kurtkach, a tu 15 stopni i słońce bez chmur. Wybrałyśmy mejsce nieopodal zamku Wawelskiego z widokiem na Wisłę.
- Muszę jeszcze na jutro zrobić zadanie z matmy. - powiedziała ponuro Marta siadając na trawie pod drzewem.
- Dobrze, że przypomniałaś. Zupełnie zapomniałam. - zamknęłam oczy i oparłam się o pień.
Siedziałyśmy tak jeszcze przez dłuższą chwilę, jednak po pewnym czasie trzeba już było jechać do domu. Wróciłyśmy na dworzec PKS. Listopad, kto by pomyślał, że będzie, ąż tak ciepło? Z Krakowa do nas miałyśmy około 50 km, a busem niestety ciągneło się to ponad godzinę. Dalej postanowiłam się przejść na nogach do domu.
- Już jestem! - krzyknęłam, ale nie usłyszałam odpowiedzi.
- Halo, jest tu kto? - spytałam, ale dalej nic.
Postanowiłam zadzwonić gdzie są, w końcu nie mieli żadnych planów na dziś, a mama pozostawiłaby po sobie zawsze jakikolwiek znak. Chwyciłam ręką kieszeń i momentalnie zbladłam. Zgubiłam telefon, ale jak to możliwe, gdzie i kiedy? Przecież rodzice mnie zabiją, dopiero co go od nich dostałam. Wyszłam na zewnątrz, miałam rację, samochodu nie było. Wróciłam z powrotem do domu i zamknęłam za sobą drzwi.
- Tego szukasz? - usłyszałam głos Roberta za mną.
- Skąd go masz? - uśmiechnęłam się i poczułam jak kamień spadł mi z serca.
- Jakby to powiedzieć ... pewnemu wścipskiemu panu bardzo się spodobał i postanowił go sobie przygarnąć, a ja po prostu mu go ukradłem. - uśmięchnął się oddając telefon w moje ręce.
- Strasznie Ci dziękuję, inaczej byłoby już po mnie - przytuliłam się do niego.
- Widzisz mówiłem Ci, że uratujemy Ci życie. - powiedział Igor, który stał w kuchni i właśnie coś przypalał.
- Mogę wiedzieć dlaczego chcesz spalić mi dom? - zapytałam wskazując na dymiący piekarnik, z którego ulatniał się duszący, nieprzyjemny dym.
- O cholera! - Krzyknął otwierając wszystkie okna i wyciągając spaloną zapiekankę w mgnieniu oka.
- Przepraszam Was, ale muszę wziąć prysznic i zrobić jeszcze zadania do szkoły, a wy prawie posprzątajcie po sobie - rzuciłam do nich ścierką i weszłam do łazienki.
- Ciekawe, że tyle zadań dają na dzień, kiedy my chodziliśmy mieliśmy całe popołudnie dla siebie. - usłyszałam głos Igora.
- Co ty na to żeby to sprawdzić i zapisać się ponownie do liceum? - spytał Robert.
- Tak zwłaszcza ty, Lewandowski wchodzi do szkoły, a rozszalałe nastolatki rzucają Ci się na szyję - zachihotał Igor.
- E tam ty też jesteś niczego sobie. Młody rockman. - uśmiechnął się Lewy.
Słysząc ich rozmowę musiałam się powstrzymać od parsknięcia. Moja twarz stała się lekko zarumieniona. Ubrałam krótkie spodenki i podkoszulek do spania. Kiedy weszłam do pokoju moim oczom ukazał się kurczak, a mojemu nosowi smakowity zapach dobrze doprawionego mięsa. Popatrzyłam na łóżko gdzie Igor i Robert już spali nie pozostawiając mi żadnego miejsca. Przeszłam do biurka, odrobiłam lekcje. Następnie zjadłam, ale oczywiście nie całego kurczaka, który kusił swoim smakiem na moim biurku i poszłam sie położyć w salonie.







Następny rozdział 27.02

4 komentarze:

  1. Wspaniały! :) Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz książkę. Na pewno byłabym stałą czytelniczką. Co do rozdziały, boski. :) Pisz szybko nexta. :) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zawsze świetny,mimo że to początek. Cudownie piszesz, każdy rozdział, podziwiam cie. Czekam na kolejny z niecierpliwością, będę tu wpadać częściej

    Nowy rozdział więc zapraszam do komentowania i obserwowania: http://one-direction-lose-my-mind.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudowne *.*
      Szczerze mówiąc,to dołują mnie trochę polskie imiona, ale warto czytać :D
      Pzdr.
      ~Lilianne

      Usuń